sobota, marca 23, 2019 14

wzdłuż Młynówki - na pierogi

My Polacy bardzo mocno jesteśmy przekonani o różnych swoich kulinarnych tradycjach, i tak zapewne jak Europejczycy nazywają nas narodem 'wódką płynącym', tak sami mówimy, że Polska to Kraj pierogów. Co do pierwszego z własnego doświadczenia mogłabym się nie zgodzić, bo jestem pewna, że Polacy wolą dobre polskie (i często niemieckie) piwko sobie łyknąć, a polski niż społeczny raczej w tanich winkach gustuje. Jeśli chodzi o to drugie, ja za wszystkimi pierogami nie przepadam, a że Polska słynie z pierogów to oczywiste jak świat światem, bo my po prostu lubimy mącznie gotować i baaa, lubimy też zjeść do syta. A taki Anglik woli whiskey, a do tego gotowca na obiad sobie zamówić w szybkim barze, lub żonka suchy obiadek zaserwuje, chipsy ziemniaczane i kawał mięska z suchym groszkiem bez smaku.. Nie wrzucając wszystkich do jednego worka zdarzają się wyjątki, jak w każdym kraju i domu. No więc - po dobre i syte, a do tego różnorodne pierogi zapraszamy do Polski. A gdy z jakiś powodów się nie chce gotować, bo urlop, bo zmęczenie, bo nie umiem, bo., to w Polsce jest tyle wspaniałych restauracji, że głodni nie wyjdziemy. A do tego jak pięknie, nastrojowo i po prostu z klimatem zjemy!
Pierogi. Chyba każdy kojarzy je z kuchnią staropolską. W Polsce bowiem znane były już wiele, wiele lat temu. Jedni mówią, że polskie a inni, że z Ukrainy 'przywędrowały'. Ale pierogi, czyli zlepiane, zwijane mączne ciasto z nadzieniem pochodzi z Chin. Tak, dokładnie. Nie wypiera to jednak faktu, że jak Wam napisałam powyżej Polacy kochają zjeść mącznie i co więcej są bardzo pracowici, nie boją się rąk 'umoczyć' podczas różnych prac. Więc jako przystawka taka krótka historia, wprost z mojego rodzinnego miasta jakże kiedyś rozwiniętego przemysłowo, jak pięknego, gdzie dziś stara się wydobyć ze starych kamienic tradycję dawnych lat. Zabieram Was na smaczne tradycyjne jadło, i na kolejną wycieczkę po Wyspie Młyńskiej w Bydgoszczy, którą jeśli tutaj przyjedziecie musicie koniecznie odwiedzić, bo to symbol tego miasta, miejsce intensywnej pracy ludzi, a także twórczości rzemieślników, po których pozostały ślady aż do teraz. Spichrze, stare fabryki, budynki po Młynach Rothera. Pomiędzy Brdą, a Młynówką jest wyspa będąca niegdyś ośrodkiem handlu zbożem i drewnem. Dziś to taka Wenecja Bydgoska.
Dziś nie działa na niej przemysł, a Wyspa raczej pełni funkcję wypoczynkową, jest zielono i przyjemnie a w sezonie odbywają się tu różne imprezy, dla dzieci jest plac zabaw. Bydgoszczanie z szacunkiem podchodzą do tego miejsca. Dążąc do zachowania tradycji dołożono starań, aby uwiecznić charakter Wyspy Młyńskiej. Muzea na Wyspie, a po drugiej stronie Młynówki na ulicy Długiej zabytkowy tramwaj, i aż po ulicę Poznańską szereg restauracji i kawiarni - zawsze nawiązują do historii tego malowniczego miejsca. Podczas naszych krótkich urlopów w Polsce zawsze tu wracam. Odkrywam nowe miejsca, przyglądam się starym budynkom, i nie za każdym razem mam możliwość odwiedzić wszystko, więc dozuję...
Kilka spraw, parę formalności w Urzędzie Miasta i obowiązkowy wręcz (ulubiony) spacer wzdłuż Młynówki. Tak właśnie z południa zrobiło nam się popołudnie i pora obiadu. Do odlotu jeszcze kilka godzin, więc warto gdzieś się zatrzymać. Tym razem mimo przyjemnej słonecznej pogodny mieliśmy naprawdę chłodny dzień, więc przechodzimy kilka przecznic i docieramy do restauracji, którą widzieliśmy od strony Wyspy Młyńskiej (tam jest wejście, lub jak kto woli wyjście - po prostu Czmychalnia, tak dobrze czytacie! ). Wchodzimy od Poznańskiej i na pierwszy rzut oka trochę tu pusto, kilka osób siedzi przy stołach, ale jest coś co przyciąga i wchodzę jako pierwsza do środka. To zapach świeżo wypiekanego jedzenia. No tak, przecież tutaj jest Pierogarnia Stary Młyn. Więc idę dwa metry do przodu, mówię chłopakom aby chwilę zaczekali, bo muszę ocenić czy warto tu się zatrzymać. Mamy ze dwie godziny na relaks i posiłek przed odlotem. Idę i moją uwagę przyciągają schody w dół, nie tak jak w większości restauracji -w górę, ale w dół! Fajnie światło gra swoim blaskiem i zachęca, abym poszła na dół. A gdy tam docieram, już kelnerki i kelnerzy zapraszają do stołu. Pytam o dania obiadowe, bo nie wszyscy wielbimy pierogi. Są też zupy i inne mączne wypieki. No oczywiście wracam po rodzinkę.
Teraz już dotarcie na dół jest nieco dłuższe, bo idąc niespiesznie oglądamy ściany, i zakamarki lokalu. Przede wszystkim restauracja jest nowa i świeża, a do tego jakże tradycyjna. Po drodze rzucają się w oczy wymalowane ściany, niczym ze starych widokówek Bydgoszczy. Dużo tu też drewna (schody, balustrady, stoły, krzesła) i naturalnych dodatków jak susze, czy koszyczki, jest też mnóstwo staroci i bibelotów związanych z kuchnią staropolską, wszystko w ciepłych beżach i lekkich pomarańczach. Kiedy wreszcie docieramy na dół, ukazuje nam się duża sala restauracyjna i kilku kelnerów. Tutaj już stoły przy oknie są w większości zajęte przez klientów. Na zdjęciach uwieczniłam głównie momenty kiedy stoły były już puste, aby nie musieć retuszować fotografii. Jedna kelnerka aktualnie zbierająca zamówienia szczególnie rzuca się w oczy, jest uśmiechnięta i obsługuje z zaangażowaniem, to Białorusinka. Bardzo nam to odpowiada, sami jesteśmy z różnych Krajów, a kelnerka dobrze mówi po polsku, i do tego wie dużo o potrawach. Super! Trafiliśmy w odpowiednie smakowite miejsce, zajmujemy stolik przy oknie. 
Okno.. A właściwie przeszklona ściana restauracji, to widok na najpiękniejszy fragment Wyspy Młyńskiej. 'I gdy tak posiedzimy i zjemy, to mamy wrażenie jak byśmy przenieśli się w swojski klimat dawnej Bydgoszczy.'.Obserwujemy ptaki, lecące tuż przy oknie, wierzby za oknem ruszają się wraz z wiatrem, woda Młynówki połyskuje w blasku słońca. Możemy sobie wyobrazić, jakbyśmy byli tam na zewnątrz.. Powiem Wam, że latem funkcjonuje tu taras, gdzie klientów obsługuje się na świeżym powietrzu, zresztą jest tu kilka kondygnacji, i ja oczywiście po zjedzonym posiłku wyruszam na rekonesans po pięterkach. Schodzę schodami w dół i docieram do dolnej części wychodzącej wręcz na obrzeże rzeki, ta część już prawie w całości jest oszklona. To właśnie tutaj czmychnąć można na spacer w kierunku Wyspy Młyńskiej, zanim jednak to zrobimy, warto wpisać się do Księgi Gości (mój mąż po węgiersku nie krył zachwytu wobec swego pełnego brzucha). ;) To było jakieś pół godziny później.. bo
Jednak przejdźmy do sedna sprawy. Przecież do restauracji przychodzi się, aby zjeść, najeść się, nasycić, lub zasmakować, jak kto woli. Do pierogarni przyszliśmy na pierogi, lub jeśli mam być szczera posmakować pierogi. Mój maż to taki osobnik płci męskiej, który musi być najedzony, mój syn to takie dziecko, że musi zjeść tylko to, co Mu smakuje. A ja? Ja  to jestem przypadek szczególny, no cóż - nie muszę najeść się do syta. Resztę zastępują walory wzrokowe miejsca i klimat. A to już wiecie - w Pierogarni byłam wręcz rozsmakowana aranżacją... Ale wszyscy najedliśmy się do syta, byliśmy zachwyceni i rozsmakowani. Zaczynając od najmłodszego zjadł połowę ogromnej porcji zupy pomidorowej, po czym powiedział, że było pycha. Mój maż zjadł ogromny talerz zupy gulaszowej, i porcję jakiś kluch (myślę, że było to coś z kapustą i mięsem), ale najadł się i oblizywał. Ja wzięłam klasyczne placki ziemniaczane z cukrem. Bardzo dobre i  byłam zaskoczona, jak ogromna to była porcja. Pierogi jakoś do mnie nie przemawiają w kuchni polskiej. Wolę bardziej soczyste dania np. bigos, gołąbki czy zupy. Niemniej, kiedy Pierogarnię odwiedzimy po raz kolejny, to na pewno spróbuję piecucha lub lepiucha, lubię np. leniwe.. 
No Kochani, w przypadku pierogów kiepska ze mnie koneserka, więc musielibyście sami spróbować. Ale na obsłudze i jakości lokalu trochę się znam. Jest czysto, pachnąco i miło. Karty dań są ciekawej treści. A na start podawane jest czekadełko, bo dania przygotowuje się tutaj na świeżo - chleb ze smalcem. Zauważyłam u jednego z klientów, że herbaty w Pierogarni są ogromne. To ja rozumiem! Na zakończenie posiłku dla synka czekał lizaczek, taki jak dawniej jadło się w latach osiemdziesiątych - szklaczek z kwiatkiem ;). Poza tym w koszyku leżącym na naszym stole były też faworki (po jednym dla każdego). Byliśmy tu w Tłusty Czwartek. Bardzo  fajna restauracja i jeszcze kilka zaskoczeń. O Czmychalni już pisałam, a jak ten napis przeczytałam, to już wiedziałam co się tam ukrywa za zasłonką.. Prawie pół godziny w czasie naszego poobiedniego relaksu moje dziecko spędziło w idealnie usytuowanym i stworzonym dla maluchów kąciku dla dzieci. Najbardziej nieoczyswiste dla mnie okazało się umieszczenie książeczek z bajkami dla dzieci w równie ładnie jak cała pierogarnia zaaranżowanych toaletach. Po jedzeniu małe posiedzenie? Fajne, czy nie fajne? O tym też pomyśleli twórcy tej sieci Pierogarni, a może właściciele prowadzący bydgoską pierogarnię. Pierogarnia Stary Młyn jest jedną z kilku franczyzowych  Pierogarni w Polsce. To chyba jedyne czego nie zaliczyłabym na plus. W moim odczuciu. Mam do tego typu sieciówek jakąś osobistą niechęć, która nie wynika z mojego stosunku do oferty restauracyjnej i działania tej dokładnie Pierogarni względem klientów, a z mojego doświadczenia do takiego sposobu prowadzenia działalności... 
Zważając na wszystkie plusy, nie zważając na to co nie do końca nas jako klientów dotyczy, wybieramy się na spacer dolną strefą Pierogarni. Pozwolono mi wykonać kilka zdjęć, i chyba udało mi się uchwycić ten oczarowujący klimat. Teraz dziękujemy i wyruszamy w kierunku placu zabaw.



14 komentarzy:

  1. Fantastyczny wystrój i lokalizacja! A to dla mnie równie ważne aspekty przy wyborze miejsca na obiad, jak samo jedzenie, jakie dana restauracja serwuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co mogę Ci powiedzieć Kasiu? Mam dokładnie tak samo! :)

      Usuń
  2. Też niedawno byliśmy w jednej pierogarni. W menu znalazły się nawet pierogi z kostkami czekolady :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy eksperyment kulinarny, tak. Ale ja na pierogi mam długi język. Jedyne które lubię to leniuchy.

      Usuń
  3. Pięknie usytuowana pierogarnia. Aż chce się tam zostać do ostatniego pieroga!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bydgoszcz pięknie odżyła w ostatnich latach. Riwiera czy jak ją tam zwał jest przepiękna po prostu. A o tę restaurację muszę zahaczyć jak będę w Bydgoszczy (o ile się uda ;)) w tym roku ;) :) Bo pierogi lubię akurat :) Tylko robić ich nie umiem i nie lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się z Tobą nie zgodzić, Bydgoszcz jest z roku na rok ładniejsza. Choć to raczej spokojnie, nieturystyczne miasto :)

      Usuń
  5. Zdradze ci w sekrecie, że myślimy o wypadzie do Bydgoszczy w któryś weekend! Dzięki Tobie mam juz na mapie zapisane to pyszne miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madziu mam nadzieję, że miło i smacznie spędzicie czas w 'mojej' Bydzi :)

      Usuń
  6. Wyspa Młyńaka! Co prawda nie byłam w tej knajpie, ale była w sąsiedniej gdzie mają swój mini browar. Można kupić serię próbną wszystkich piwek - podają w małych szklaneczkach. Extra sprawa. Bydgoszcz jest piękna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, tam jest kilka lokali obok siebie wychodzących na obie strony (Poznańska i Wyspa Młyńska) :) Zamierzamy się tam wybrać kiedyś

      Usuń
  7. Nie tylko w Bydgoszczy nie ma już przemysłu. Z włókienniczej Łodzi też zostało już tylko Muzeum Włókiennictwa. Musimy się cieszyć, że to chociaż ładne i ciekawe miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem, że w Łodzi wspaniale rozwinięty był przemysł włókienniczy :) A tak swoją drogą, chętnie bym odwiedziła Wasze Muzeum :)

      Usuń

Dziękuję za Twój komentarz :)

Komentując wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych, które są m.in. wykorzystywane w analizie statystyk poprzez Google Analytics. Blog nie zbiera w sposób automatyczny żadnych informacji, z wyjątkiem informacji zawartych w plikach cookies tak zwanych "ciasteczkach".

Znajdziesz mnie tutaj

Copyright © 2017 weekendownik