Lanzarote patrząc moimi oczami mieni się kolorami, od błękitu nieba, poprzez podłoże złociste aż do czerwieni. Jest księżycowa, piękna i po prostu nadzwyczajna. Wytworzona przez lawę, w szczególności zachwyca swoim krajobrazem na południu. Już w poprzednim artykule wspominałam Wam o dwóch głównych kierunkach Jej zwiedzania. Północny ostatnio opisałam z dużym sentymentem. Nie zawaham się i dzisiaj powtórzyć, że ten widok zachodzącego słońca na punkcie widokowym Mirador del Rio wywarł na mnie niezapomniane wrażenie i stał się moim numerem 1 na Lanzarote. Jednak gdy pomyślę o najbardziej ciekawym i jednocześnie przygodowym dniu podczas naszej podróży poślubnej to oczywiście był to cały dzień spędzony na południu Lanzarote, zatrzymując się na dłużej podczas typowego plażowania w zatoce Papagayo. Dzień rozpoczęliśmy już około 10 rano, kiedy to wyruszyliśmy w kierunku południa, a naszym celem końcowym stało się jeziorko w miejscowości El Golfo. Im bliżej w dół, tym bardziej odniosłam wrażenie, że Lanzarote jest rdzawo-czerwona i pozbawiona zieleni. Właściwie tak jest, skoro w miejscowości gdzie mieszkaliśmy - na Matagorda (charakterystyka w następnym artykule) mamy mnóstwo zieleni a nawet ogrody palmowe na wyciągnięcie ręki, to właśnie przyszła pora zmierzyć się z pustkowiem, które jednak już od wielu lat ma wioski zamieszkałe przez ludzi. Taka historia oraz gorący klimat spowodowały przystosowanie się do warunków przez człowieka i odpowiednie wykorzystanie podłoża do uprawy np. winorośli w miejscowości - La Giera, czy choćby stworzenie solin, potrzebnych do konserwowania złowionych ryb. Dzisiaj podróżujemy podziwiając to, co zostawiła wygasła lawa, przeprawiamy się przez 'pustynię', jedną z najstarszych formacji skalnych na wyspie, naturalny i chroniony obszar na wyspie.
Nasza trasa była bardziej zróżnicowana od tej standardowej, zaznaczonej na mapie turystycznej dla odwiedzających południe Lanzarote. Przebiegała w ten sposób, aby w szczególności najdłużej móc przebywać w miejscach, które wydały nam się najbardziej interesujące, a inne omijać. Stąd też nieco serpentynowa jazda, podczas której niektóre atrakcje podziwialiśmy tylko wysiadając z auta, a inne parkując na kilka godzin. Już kiedy wyruszyliśmy dało się zauważyć bardzo charakterystyczną powierzchnię wyspy, a poruszając się w jej głąb odniosłam wrażenie, że jest bezludna i co więcej bez życia. Jednak kierując się do miejscowości La Giera odkryliśmy już z daleka (choć ponoć dopiero z lotu ptaka dokładnie to widać) uprawę winorośli w specyficznych kamiennych kopułkowatych osłonach z kamieni. Po serii wybuchów wulkanów uprawa czegokolwiek na Lanzarote graniczy z cudem. Jednak jego mieszkańcy znaleźli sposób na uprawę cennej winorośli w specjalnych dołkach otoczonych kamieniami, aby uchronić przed wiejącymi tutaj silnymi wiatrami. Tak naprawdę nigdzie na świecie nie zobaczycie takiego stylu uprawy winorośli. Takich winnic na Lanzarote jest kilkanaście, i łącznie dają one też pracę 1500 osobom. Najczęściej odwiedzaną winiarnią jest Bodega la Giera, która jest największą, a zarazem najstarszą winnicą na Lanzarote. Jeśli przyjrzeć się obszarowi uprawy winorośli, a także sposobowi jej sadzenia nietrudno zrozumieć dlaczego miejscowe wina nie należą do najtańszych.
Moje Podróże z Pasją |
Prawdę powiedziawszy stąd jadąc na zachód już niedaleko do Parku Timafaya jednak my zdecydowanie wybieramy kierunek południowy i mniej więcej w połowie drogi docieramy do wypożyczalni wielbłądów, koni, a także pojazdów A Caballo Lanzarote. Jest to miejsce o tyle fajne, że dla wszystkich znajdzie się atrakcja. Dla starszych przejażdżka gokartami, czy na wielbłądach, dla młodszych oglądanie zwierzyńca i pobyt na placu zabaw. Właśnie tutaj można zagrać w Paintball, przejechać się gokartem, lub wyruszyć na wielbłądach.
Naszym dalszym kierunkiem okazało się samo południe Lanzarote, czyli zatoka Papagayo, a w tym wszystkie plaże tam położone. Miejsce to znacznie odbiega swoim krajobrazem od znanych nam z północy palmowych deptaków. Przede wszystkim już Wam ujawniam, że ostatni, całkiem długi odcinek do dotarcia na ponoć najpiękniejszą plażę Lanzarote to szutrowa droga, którą można przejechać autem po uiszczeniu opłaty 3 euro. Droga przez los Ajaches ma swój urok, jeśli wiemy o jej historii. Monumento Nacional de los Ajaches jest naturalnym obszarem chronionym na Lanzarote. Jest to jedna z najstarszych formacji skalnych ma Lanzarote. Otóż lawa z wulkanu Los Ajaches płynęła do oceanu tworząc niesamowite kształty ze skał nad i pod wodą. Woda tutaj jest bardzo czysta. Wytworzone zatoki są oblegane przez turystów, ale dla nikogo nie zabraknie miejsca, jest ich przynajmniej trzy.
Po zaparkowaniu auta na specjalnym parkingu, dostrzegamy cudowną plażę o zielono-niebieskich odcieniach wody, a tuż przy niej bar o nazwie Casa Vicete Martinez. Można tutaj zatrzymać się na kilka godzin. Warto wstąpić do baru, aby wypić coś chłodnego, a zaraz potem zejść schodami na w sumie nieobleganą plażę. Zamknięta w zatoce, jak w muszli nie ma zbyt wiele miejsca do plażowania, dlatego też kierujemy się na drugą stronę Papagayo, gdzie ukazują nam się większe plaże. Playa del Pozo jest tą na której spędzamy najwięcej czasu, Alexander bawi się w piasku, a my wylegujemy. Po około godzinie postanawiamy nie pozostawać w bezruchu, tym bardziej, że pojawiają się dwie chmury. Ruszamy dalej. To co tutaj można zobaczyć przechodzi najśmielsze nasze oczekiwania. Piasek, skałki, zastygła lawa, i różne odcienie wody oceanicznej, a w dalszej części wzburzone fale wyglądają niesamowicie. Przystanek na wzniesieniach tuż przy Oceanie i dotyk ciepłej piany morskiej niesamowicie relaksują.
Właśnie teraz kiedy przyszedł czas zebrania się w drogę ku kolejnym atrakcjom, zebrały się chmury. W naszym przypadku nie jest to żaden problem, gdyż opalanie mamy za sobą. Poza tym warto zobaczyć ten nieziemski widok, gdy plaża otrzymuje mnóstwo barw, bo chmury przybierają to ciemniejsze, to jaśniejsze odcienie i przesuwają się jak szalone wypuszczając gdzie nie gdzie promienie słońca. Wszystko mocno się barwi i tak samo nadaje to całe mnóstwo doznań każdemu, kto widzi to widowisko. Zatem spokojnie, mozolnie zbieramy się ku górze, rozglądając się, aby zatrzymać ten krajobraz w pamięci na zawsze. Przebieramy się po drodze w jednej z jaskiń, nie chcąc tracić czasu i jedziemy. W tym momencie warto byłoby zatrzymać się na Playa Blanca, która jest jedną z jaśniejszych plaż Lanzarote (kolor piasku). O tym rejonie nawet myśleliśmy do zamieszkania, jednak trafną decyzją okazała się środkowa część wybrzeża z której już wszędzie blisko. Niektórzy ten obszar wybierają, aby móc przedostać się łatwo i szybko na Fuerteventura, ale my takiego zamiaru nie mieliśmy tym razem. Słońce już jest bardzo nisko, więc postanawiamy jechać. Tuż przy drodze ukazują się koryta z solą. Salina de Janubio powstała około 50 lat temu. Te ogrody solne są kopalnią soli kamiennej, którą uzyskuje się poprzez odparowywanie wody. Miejsce to o powierzchni 440.000 m kw. uznawane są za największe i najbardziej ekologiczne na świecie. A wszystko w celu zakonserwowania złowionych tutaj sardynek. Warto to miejsce odwiedzić za darmo Bodega de Sal, choćby po to, aby nabyć wysokiej jakości sól.
I znów pędzimy oczekując czegoś wyjątkowego u celu naszej podróży, marzymy o niesamowitym widoku, o czymś nieodgadnionym, znanym tylko z opisów w Internecie i oczywiście oznaczonym na mapie, którą wraz z prospektami otrzymaliśmy od biura wynajmu naszej villi. Tak samo, jak teraz zmierzam ku końcowi tej opowieści, tak wtedy dało się odczuć pewien plan zakończenia dnia. A jednak. Natura zrobiła nam ogromną niespodziankę i nie mogliśmy nie zatrzymać się, aby zobaczyć dużo bardziej atrakcyjnej 'walki' oceanu z brzegiem, niż ta, którą oglądamy w Północnej Irlandii. Jest znacznie cieplej nawet w barwach niż w NI, Los Hervideros to wybrzeże jak malowane, urwisko z gigantycznymi falami uderzającymi o skały z zastygłej lawy. Te z kolei układają się tutaj w interesujące formy. Jest tutaj kilka zjazdów, my zatrzymujemy się przy najpiękniejszym odcinku Los Hervideros, który oświetlony zachodzącym słońcem pięknie się czerwieni.Teraz już pozostaje minąć kilka wulkanów, których tutaj na południu jest całe mnóstwo i znajdujemy się w miejscowości El Golfo. Właśnie tutaj można zobaczyć niepowtarzalną czarną plażę, która kontrastuje z czerwonymi skałkami i mocno niebieskim kolorem oceanu. Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu, skąd łatwo już dotrzeć do słynnego jeziorka Charco de los Clicos. Idąc kilkadziesiąt metrów pod górkę na punkt widokowy można zobaczyć kolejny nieziemski widok, jaki tylko tutaj ujrzycie. To intensywnie zielone jezioro położone tuż przy niebieskim Oceanie pomiędzy skałami i plażą. Wszystko mieni się w wielu barwach, szczególnie mocno w blasku zachodzącego słońca.
Jak pięknie! To wszystko robi wrażenie
OdpowiedzUsuńNam wrażenie pozostało do dziś :) Zobaczymy może Portugalia do której się wybieramy okaże się równie piękna..
UsuńPiękną podróż mieliście :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFajna wyprawa, to prawda :) Polecam Wam szczególnie jesienią! Pozdrawiamy
UsuńJakie te wielbłądy fajne! ;)
OdpowiedzUsuńO tak :) i psikają czasem ;)
Usuń