Nie ma chyba osoby na świecie, która nie lubiłaby chińszczyzny... a
przynajmniej niektórych potraw tej kuchni. Dokładnie tak jest ze mną. Mam kilka
ulubionych dań, a ogólnie rzecz ujmując ta kuchnia nie jest moją ulubioną. Jednak z racji, że mój
mężczyzna bardzo ją lubi -raz na jakiś czas wybieramy się na chińskie
jedzenie.. Tutaj w Ballymenie funkcjonowały do tej pory dwie restauracje tego
typu, z których w jednej z nich byliśmy
ze cztery razy przez te dwa i pół roku. Restauracja nieszczególnie przypadła mi
do gustu, z powodu dość nieschludnej sali restauracyjnej (która klimat chiński
posiadała, lecz w stylu sprzed dwudziestu laty). Poza tym, według mnie,
jedzenie odbiegało zdecydowanie od prawdziwej chińszczyzny, jeśli chodzi od
dania mięsne z sosami. Nie mnie jednak oceniać walory tych posiłków, bo tak
naprawdę chińszczyznę wcześniej jadłam ze trzy razy... Choć oczywiście
wyobraźnię posiadam i potrafię też ocenić świeżość jedzenia, która w tamtym
lokalu nie wywarła na mnie wrażenia. Były też plusy dla których ja osobiście
byłam w stanie się skusić na jedzenie i przebywanie w tym miejscu. Kurczak
zapiekany w miodzie, pyszne sałatki z kiełkami, krewetki na słodko, i własnej
roboty lody na deser, smaczne.. A z takich jeszcze bardziej na mnie
działających -to cudowna, prawdziwie chińska muzyka, która wprawiała mnie w
idealny nastrój i bardzo mnie wyciszała... Oraz fakt, że mój mężczyzna z
uśmiechem na ustach pochłaniał kilka dań i wychodził taki 'obżarty', że nie
musiałam nic gotować do następnego dnia :) Wilk syty i owca cała.. Tym razem
sama zaproponowałam ten wypad. Jako, że moje wyjścia na siłownię z moim
ukochanym uległy przerwie do powrotu z urlopu (z powodu zabiegu, który miałam
jakiś czas temu, po którym jednak postanowiłam nie przeciążać się na jakiś
czas) i zgodnie z obietnicą, że będziemy powierzać naszego synka wujkom, którzy
bardzo chcą mieć go co jakiś czas przy sobie, wyskoczyć z Nim na spacerek i w
ogóle po prostu z Nim być -ja pomyślałam, że miło Im będzie jeśli jednak będą
Go mieli w ten weekend (teraz czeka nas dłuższa przerwa w spotkaniach, i nie
będziemy się widzieli w czasie, kiedy będziemy na wczasach ).
Poprosiliśmy więc Ich, czy z Nim zostaną, bo tak naprawdę już na to czekali od
pewnego czasu. Alexander bawił się świetnie, głownie z ciocią, która nie opuszczałą Go na krok, i była taka szczęśliwa mając Go, że napisała, abyśmy nie
spieszyli się, więc po obiedzie pojechaliśmy jeszcze coś załatwić i byliśmy
godzinkę później. Ten czas spędzony razem tylko we dwoje bardzo nas odprężył. A
i tym razem w restauracji chińskiej w Ballymenie czułam się jak księżniczka, bo
ku mojej wielkiej radości tym razem jedliśmy w innej (tej drugiej) restauracji,
gdzie co prawda nie było chińskiej muzyki (o co poproszę przy okazji następnej,
myślę całkiem niedługo degustacji), ale
była bardzo przyjemna muzyka, czysty, klasyczny, i przyjemny wystrój, miła
obsługa i najważniejsze -jedzenie -palce lizać. Zamówiliśmy trzy dania,
przystawki -ja grzybki w panierce, danie główne kurczak po wietnamsku, i deser
ciastko tortowe z prawdziwą bitą śmietaną. Wierzcie lub nie -wszystko, nawet
desery i dania zamówione przez Tibora, które smakowałam oczywiście bezczelnie z Jego talerza,
były własnej roboty! Najedliśmy się do syta.. Dodam jeszcze tylko, że było to
romantyczne popołudnie, na którym poczułam wiele miłosnych uniesień, uczuć,
zupełnie jak na naszych pierwszych randkach, czego oczywiście nie brak nam na
co dzień. Czasem jednak przydaje się zacząć od początku, coś co tak naprawdę
jest w nas wydobywać ponownie, aby ożywić namiętność i romantyzm w związku. :)
Czułam się tego dnia wyjątkowo kobieco, i pięknie. Nie chodzi bynajmniej o nową
sukienkę, a o coś więcej, z mojego wnętrza...